Zapraszam na rozdział dziesiąty, dajcie znać czy Wam się podoba ;)
Zachęcam do włączenia piosenek!
*
Kari - The Winter Is Back
Kari - The Winter Is Back
Draco obudził się czując jak po jego ramieniu rozchodzi się nieprzyjemne mrowienie. Cała ręka była zdrętwiała za sprawą głowy pokrytej burzą brązowych włosów, która spoczywała spokojnie na jego ramieniu. Granger była zwrócona do niego tyłem, jednak pozycja, w której ją zastał sprawiła, że w jego żołądku coś poruszyło się nieprzyjemnie i wywołało dziwne c i e p ł o. Trzymała go kurczowo za dłoń, jakby przez sen czuła, że ten dotyk może odegnać jej koszmary. A on sam? Otulał ją ramionami, jak ostatni idiota. Zabrał szybko rękę z ciała Gryfonki i skrzywił się, gdy dziewczyna przylgnęła do niego jeszcze bardziej. Nigdy nie znalazł się przecież w takiej sytuacji i... nigdy nie chciał się w niej znaleźć? Cała ta dziwna, chora pozycja zdawała się być przepełniona uczuciem bezpieczeństwa, troski i zrozumienia.
- Weź ten łeb, Granger - powiedział głośno. - Ręka mi zdrętwiała przez ciebie.
Hermiona westchnęła i z zamkniętymi wciąż oczami uniosła odrobinę głowę, po czym momentalnie opuściła ją na poduszki. W objęciach było wygodniej...
Gwałtownie otworzyła oczy i zerwała się na nogi.
- Nie spałam z tobą! - powiedziała z paniką, obserwując jak usta młodego Malfoya wyginają się w lekkim uśmiechu. Nawet nie zdawała sobie sprawy jak musi wyglądać - jej koszula była pognieciona, włosy sterczały w każdym kierunku a tusz do rzęs, który nałożyła w minimalnych ilościach, skruszył się odrobinę pod powiekami. Policzki wciąż miała zaczerwienione, a spojrzenie nie do końca jeszcze przytomnie błądziło po Salonie Prefektów.
- Nie spałaś ze mną. Po prostu... Zasnęliśmy na kanapie.
- Razem.
- Okropne słowo.
Zmarszczyła brwi i parsknęła, widząc jak Malfoy z przesadą wzdryga się, udając jak bardzo obrzydza go słowo "razem".
- Nie udawaj, nie jesteś taki zimny, jakim chcesz być - mruknęła z rozbawieniem.
- To, że się we mnie beznadziejnie wtuliłaś przez sen nie znaczy, że jestem jakimś romantykiem.
- Nawet mi przez głowę nie przeszło, że mógłbyś nim być.
- Za to przeszło przez nią tornado - rzucił obojętnie i, kryjąc uśmiech, wstał z kanapy i ruszył w stronę swojej sypialni.
- Malfoy, ty...
-... dupku! - dokończył niemal codzienne stwierdzenie Gryfonki i zatrzasnął za sobą drzwi.
Draco
Bellatrix zawsze mówiła, abym pamiętał o śmierci.
Była dla niej sprawą pierwszorzędną, nic nie było tak istotne jak śmierć. Nic nie miało większego znaczenia, była tylko ona, nic więcej i nikt więcej. Bella musiała zabijać innych, tylko wtedy była szczęśliwa.
Rozdawała ludziom śmierć niczym łaskawa dama, która uwalnia ich od cierpienia. Zabawne było, że nigdy nie postrzegała samej siebie, jako złej osoby. Uważała, że robi dobrze, że oczyszcza świat z brudu, że dzięki niej będzie lepiej. Było w niej coś niesamowitego, gdy zabijała - jej oczy nabierały blasku, oddech przyspieszał i można było poznać, że jedyną rzeczą, o ile można tak to ująć, którą kocha Bella, jest śmierć.
Z drugiej strony trzeba przyznać, że ciocia Bellatrix niesamowicie się jej bała. Odbieranie życia ludziom było czymś naturalnym, niczym oddychanie. Jednak jeśli cokolwiek sprawiało jej zagrożenie... Nigdy bym nie chciał być w skórze człowieka, który zagroziłby Bellatrix. Zwłaszcza, że jej się nie dało zagrozić. Była niezniszczalna, nie dało się jej pokonać. Jedyną osobą, która miała jakąkolwiek władzę nad Bellą był Lord. Nawet jej własny mąż czuł się mało komfortowo w towarzystwie kobiety, z którą miał przecież być na zawsze.
- Memento mori, Draconie - mówiła głębokim głosem Bella, sprawiając, że przez moje ciało przechodziły ciarki. Nienawidziłem jej głosu, tak bardzo nabrzmiałego okrucieństwem, nienawidziłem jej oddechu, dla mnie ciotka pachniała śmiercią. - Śmierć nie może cię pokonać. Sam wybierz w jaki sposób umrzesz, nie pozwól aby cokolwiek o tym decydowało. To twoje życie i twoja śmierć.
Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że w ten sposób zachęcała mnie do samobójstwa.
Bellatrix nie była osobą, która mogłaby umrzeć. To... niemożliwe. Wydawało się czasem, że to ona jest śmiercią, nawet nie wiedziałem, czy nie zabiła większej ilości osób niż Czarny Pan. A skoro ona była śmiercią, to przecież nie mogła odejść. To... to nie miało sensu, żadnego.
A jednak, stałem koło Cecilie, która po raz pierwszy w życiu widziałam własną matkę, i w milczeniu wpatrywałem się w twarz kobiety, której przydomek powinien brzmieć "Okrutna".
- Nie jestem do niej podobna - powiedziała cicho Cece i nachyliła się lekko nad ciałem kobiety. Uniosłem brwi, czekając na koniec wypowiedzi kuzynki, jednak ona jakby zapomniała, że dalej przy niej stoję. - Ja mam jasne włosy i ... inny wyraz twarzy. Nie jestem do niej podobna.
- Bellatrix nie zawsze miała czarne włosy, ciemniały jej wraz z czasem. A może je farbowała, nie wiem. Jednak masz rację, nie jesteś do niej podobna, pod żadnym względem. Poszłaś w Blacków.
Wydawało mi się, że Cece potrzebowała tych słów. Oparła się o mnie wdzięcznie, jednak nie oderwała spojrzenia od twarzy zmarłej matki. Severus za to nie odrywał spojrzenia ode mnie, jakby chciał samym wzrokiem przekazać, że powinniśmy już iść. Wiedziałem przecież, że muszę już iść, jednak... Nie mogłem. To była moja ciotka, której nienawidziłem i której się bałem. Cały czas miałem w głowie krzyki jej wszystkich ofiar, które błagały - na początku o litość, na końcu o śmierć. Dopiero wtedy, gdy już wszyscy odchodzili od zmysłów, Bella z drażniącym chichotem zabijała ofiarę, po czym spuszczała głowę i przymykała oczy. To był jej rytuał, musiała w ciszy i skupieniu nacieszyć się momentem śmierci. Twierdziła, że śmierć musi w nią wniknąć, musi przejąć ją całą i uwolnić ; dopiero wtedy mogła wrócić do nas. Wstrząsała głową i kazała wyprowadzać z lochu kolejną ofiarę.
Często zastanawiałem się, kto bardziej ukształtował mój charakter - matka, która była przy mnie przez całe moje życie, czy też Bellatrix, która była tylko czasami, jednak nigdy mi nie odpuszczała. Ojca nawet nie wliczałem do tej listy, nie miał żadnych praw do decydowania o moim istnieniu, był dla mnie nikim. I niedługo również miał się stać nikim dla mojej matki. Nie pragnąłem oczywiście śmierci Lucjusza. Pragnąłem jedynie, aby raz na zawsze zniknął z mojego życia. Do tej pory niezrozumiałym dla mnie było, dlaczego nie został aresztowany po upadku Czarnego Pana.
- Draco, Cecilie, wyjdźcie stąd - syk Severusa przerwał moje rozważania. Spojrzałem na niego bez zrozumienia, jednak on jedynie machnął ręką aby nas zbyć. Cece cofnęła się kawałek i już miałem udać się za nią, gdy moja niepoważna kuzynka zatrzymała się gwałtownie i wydała z siebie cichy jęk. Moje spojrzenie powędrowało ponownie do ciała ciotki i zareagowałem podobnie do kuzynki. Bellatrix zaczęła się zmieniać ; jej włosy stały się krótsze i jaśniejsze, na czoło opadła grzywka. Rysy twarzy wygładziły się, kąciki ust uniosły się lekko ku górze, sprawiając, że znienawidzona twarz stawała się mniej zacięta i bardziej... obca. Ciało przybrało najwidoczniej odrobinę kilogramów i jakby skurczyło się jednocześnie. Zdałem sobie sprawę, że nie patrzę dłużej na Bellatrix, a na obcą kobietę, która ją przypominała. Dopiero oszołomienie na twarzy Cecilie uświadomiło mnie, że przecież zmarła była kimś, kogo znałem kiedyś, dawno, w innym życiu.
Ciocia od słodyczy, jak przywykłem ją nazywać zanim jeszcze udałem się do Hogwartu. Jak przez mgłę pamiętałem odwiedziny u niej, zabawę z małą Cece oraz sekret, którym była każda wizyta. Bo nikt nie mógł się dowiedzieć. A zwłaszcza ojciec.
- Ciocia Dromeda - wyszeptała Cecilie i zaczęła się chwiać na nogach. Profesor Dumbledore z surową miną machnął różdżką i po chwili patronus w postaci feniksa pomknął do drzwi wyjściowych gabinetu. Czując na sobie surowe spojrzenie Severusa złapałem kuzynkę za ramię i stanowczo wyprowadziłem z pomieszczenia. W milczeniu szliśmy przed siebie, nie rejestrując nawet gdzie ani po co. Jedynym co mnie interesowało były trzęsące się ramiona Cece. Zauważyłem jednak, że po jej twarzy nie spłynęła nawet jedna łza.
- Draco - szepnęła w końcu zmartwiałym głosem. - Jak to się stało?...
Wstrząsnąłem głową, nie mając ochoty nawet odpowiadać. Nie miałem przecież pojęcia jakim cudem zmaltretowane zwłoki Andromedy Tonks znalazły się w Zakazanym Lesie.
- Cecilie, nie wiem. Uwierz mi, że nie wiem.
- Ale... On nie wrócił, prawda? Wiedziałbyś, gdyby tak było?
Poczułem jakbym dostał w twarz ; ostatnio podobne pytanie zadała mi Granger, a ja w zamian za to nawarczałem na nią i potraktowałem ją jak nic niewartego tchórza. Dopiero teraz, słysząc przerażenie w głosie kuzynki, zdałem sobie sprawę, że nigdy nie powinienem był tego robić. Było jednak za późno, a czasu nie dało się cofnąć.
- Nie wiem.
Jakimś cudem zadowoliła się krótką odpowiedzią i skończyła temat. Stanęliśmy w holu, nie wiedząc gdzie pójść dalej. Mogłem odprowadzić ją do Pokoju Wspólnego i udać się do Salonu Prefektów, jednak wiedziałem, że tłum to ostatnie czego chce Cece. Z drugiej strony jakoś nie mogłem jej zostawić.
Drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem i wpadła przez nie chuda kobieta o wściekle różowych włosach.
- Tonks! - krzyknęła Cecilie i rzuciła się nowo przybyłej w ramiona.
- Malutka! Czy to prawda?...
Nikt nie musiał odpowiadać, cisza mówiła za nas. Nimfadora pociągnęła nosem, położyła dłoń na coraz bardziej uwypuklającym się brzuchu a jej włosy przybrały siwą barwę. Nawet jej twarz zdawała się starzeć, całe życie jakby upłynęło z tej, przecież młodej jeszcze, kobiety.
Śmierć zebrała swoje żniwo. Zdawało mi się, że wyjątkowo odpuściła podczas wojny i teraz jakby wyrwała się z drzemki. Wtedy, mimo tej nieustannej walki, prawie wcale nie było ofiar. Teraz odeszła Andromeda, zamaskowana jako Bellatrix, pojawił się Mroczny Znak, słyszałem też że podobno ktoś zaginął. Co za bezsens. Wszystko, tak niepotrzebne, tak... beznadziejne. Nie mogłem pojąć, jakim cudem Bella mogła pokochać zabijanie. Przecież nie było w tym nic ekscytującego, nic się nie zmieniało, poza dziwną pustką, która z każdą sekundą zdawała się wnikać coraz głębiej w ciało i wprowadzać odrętwienie. Nic nie było istotne, nic nie było ważne, bo niczego już nie było.
I ciotka chciała, abym był jej następcą! Równie podłym, pozbawionym skrupułów i kochającym śmierć jak ona!
Odwróciłem się od Cece i Nimfadory. Wolałem zostawić je same, aby mogły spokojnie poddać się niszczącym uczuciom.
Często zastanawiałem się, kto bardziej ukształtował mój charakter - matka, która była przy mnie przez całe moje życie, czy też Bellatrix, która była tylko czasami, jednak nigdy mi nie odpuszczała. Ojca nawet nie wliczałem do tej listy, nie miał żadnych praw do decydowania o moim istnieniu, był dla mnie nikim. I niedługo również miał się stać nikim dla mojej matki. Nie pragnąłem oczywiście śmierci Lucjusza. Pragnąłem jedynie, aby raz na zawsze zniknął z mojego życia. Do tej pory niezrozumiałym dla mnie było, dlaczego nie został aresztowany po upadku Czarnego Pana.
- Draco, Cecilie, wyjdźcie stąd - syk Severusa przerwał moje rozważania. Spojrzałem na niego bez zrozumienia, jednak on jedynie machnął ręką aby nas zbyć. Cece cofnęła się kawałek i już miałem udać się za nią, gdy moja niepoważna kuzynka zatrzymała się gwałtownie i wydała z siebie cichy jęk. Moje spojrzenie powędrowało ponownie do ciała ciotki i zareagowałem podobnie do kuzynki. Bellatrix zaczęła się zmieniać ; jej włosy stały się krótsze i jaśniejsze, na czoło opadła grzywka. Rysy twarzy wygładziły się, kąciki ust uniosły się lekko ku górze, sprawiając, że znienawidzona twarz stawała się mniej zacięta i bardziej... obca. Ciało przybrało najwidoczniej odrobinę kilogramów i jakby skurczyło się jednocześnie. Zdałem sobie sprawę, że nie patrzę dłużej na Bellatrix, a na obcą kobietę, która ją przypominała. Dopiero oszołomienie na twarzy Cecilie uświadomiło mnie, że przecież zmarła była kimś, kogo znałem kiedyś, dawno, w innym życiu.
Ciocia od słodyczy, jak przywykłem ją nazywać zanim jeszcze udałem się do Hogwartu. Jak przez mgłę pamiętałem odwiedziny u niej, zabawę z małą Cece oraz sekret, którym była każda wizyta. Bo nikt nie mógł się dowiedzieć. A zwłaszcza ojciec.
- Ciocia Dromeda - wyszeptała Cecilie i zaczęła się chwiać na nogach. Profesor Dumbledore z surową miną machnął różdżką i po chwili patronus w postaci feniksa pomknął do drzwi wyjściowych gabinetu. Czując na sobie surowe spojrzenie Severusa złapałem kuzynkę za ramię i stanowczo wyprowadziłem z pomieszczenia. W milczeniu szliśmy przed siebie, nie rejestrując nawet gdzie ani po co. Jedynym co mnie interesowało były trzęsące się ramiona Cece. Zauważyłem jednak, że po jej twarzy nie spłynęła nawet jedna łza.
- Draco - szepnęła w końcu zmartwiałym głosem. - Jak to się stało?...
Wstrząsnąłem głową, nie mając ochoty nawet odpowiadać. Nie miałem przecież pojęcia jakim cudem zmaltretowane zwłoki Andromedy Tonks znalazły się w Zakazanym Lesie.
- Cecilie, nie wiem. Uwierz mi, że nie wiem.
- Ale... On nie wrócił, prawda? Wiedziałbyś, gdyby tak było?
Poczułem jakbym dostał w twarz ; ostatnio podobne pytanie zadała mi Granger, a ja w zamian za to nawarczałem na nią i potraktowałem ją jak nic niewartego tchórza. Dopiero teraz, słysząc przerażenie w głosie kuzynki, zdałem sobie sprawę, że nigdy nie powinienem był tego robić. Było jednak za późno, a czasu nie dało się cofnąć.
- Nie wiem.
Jakimś cudem zadowoliła się krótką odpowiedzią i skończyła temat. Stanęliśmy w holu, nie wiedząc gdzie pójść dalej. Mogłem odprowadzić ją do Pokoju Wspólnego i udać się do Salonu Prefektów, jednak wiedziałem, że tłum to ostatnie czego chce Cece. Z drugiej strony jakoś nie mogłem jej zostawić.
Drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem i wpadła przez nie chuda kobieta o wściekle różowych włosach.
- Tonks! - krzyknęła Cecilie i rzuciła się nowo przybyłej w ramiona.
- Malutka! Czy to prawda?...
Nikt nie musiał odpowiadać, cisza mówiła za nas. Nimfadora pociągnęła nosem, położyła dłoń na coraz bardziej uwypuklającym się brzuchu a jej włosy przybrały siwą barwę. Nawet jej twarz zdawała się starzeć, całe życie jakby upłynęło z tej, przecież młodej jeszcze, kobiety.
Śmierć zebrała swoje żniwo. Zdawało mi się, że wyjątkowo odpuściła podczas wojny i teraz jakby wyrwała się z drzemki. Wtedy, mimo tej nieustannej walki, prawie wcale nie było ofiar. Teraz odeszła Andromeda, zamaskowana jako Bellatrix, pojawił się Mroczny Znak, słyszałem też że podobno ktoś zaginął. Co za bezsens. Wszystko, tak niepotrzebne, tak... beznadziejne. Nie mogłem pojąć, jakim cudem Bella mogła pokochać zabijanie. Przecież nie było w tym nic ekscytującego, nic się nie zmieniało, poza dziwną pustką, która z każdą sekundą zdawała się wnikać coraz głębiej w ciało i wprowadzać odrętwienie. Nic nie było istotne, nic nie było ważne, bo niczego już nie było.
I ciotka chciała, abym był jej następcą! Równie podłym, pozbawionym skrupułów i kochającym śmierć jak ona!
Odwróciłem się od Cece i Nimfadory. Wolałem zostawić je same, aby mogły spokojnie poddać się niszczącym uczuciom.
*
Hermiona uniosła głowę znad książki i spojrzała na pojawiającego się w Salonie Dracona. Ślizgon przeczesał nerwowo włosy i utkwił chłodne spojrzenie w dziewczynie.
- Bliznowaty i Wiewiór...
- Poszli pół godziny temu. I prosiłam cię już, żebyś tak o nich nie mówił. Ja nie wyzywam Blaise'a, Cecilie ani Raven.
- Bo ich lubisz. Natomiast twoi... przyjaciele... Oni są trudni do polubienia.
- Tylko dla ciebie.
Opadł na fotel i spojrzał w kominek, jedna Granger nie oderwała od niego wzroku.
- Czego chcesz? - westchnął w końcu.
- Czekam aż powiesz mi, dlaczego jesteś taki zdenerwowany i rozbity.
- Nie jestem rozbity! - wysyczał wściekle i zmroził Gryfonkę spojrzeniem. Ona natomiast wywróciła oczami i uniosła brwi w oczekiwaniu. - Snape wezwał mnie do siebie, gdzie spotkałem się z Cecilie.
Hermiona uśmiechnęła się lekko. Draco poddał się i po prostu zaczął po raz kolejny po prostu rozmawiać z nią, mówiąc zwyczajnie i bez zniechęcenia w głosie.
- Zaprowadził nas do gabinetu Dropsa...
- Malfoy!
- Na gacie Merlina! Dobrze, zaprowadził nas do gabinetu wielce szanownego profesora i dyrektora Albusa Dumbledore'a!
- Nie musiałeś być złośliwy - mruknęła z lekką urazą Hermiona, na co chłopak jedynie westchnął ciężko. Za każdym razem było tak samo - gdy już zaczynał coś opowiadać, dziewczynie nie pasował jego sposób wyrażania się o innych. Rozmowa, która mogłaby trwać kilka minut i zakończyć się bardzo szybko przeciągała się wtedy i z jednego tematu automatycznie przechodzili na następny, cały czas dyskutując zawzięcie, czasem się kłócąc, a czasem będąc jednomyślnymi. Oczywiście ostatnia sytuacja zdarzała się najrzadziej, nie zmieniało to jednak faktu, że za każdym razem, gdy mieli podobne zdanie na jakiś temat, młody Malfoy był w głębokim szoku.
- Odczep się - warknął. - Zaprowadził nas do gabinetu Dropsa, gdzie... TAK GRANGER, DLA MNIE JEST TO DROPS I NIE PRZESTANĘ GO TAK NAZYWAĆ, BO TOBIE TO NIE PASUJE... Już, skończyłaś z tą swoją obrażoną miną? Świetnie. W gabinecie leżała trumna. Okazało się, że ten cały znak na niebie nie był wcale wyczarowany bez powodu, tylko w Zakazanym Lesie znaleźli zwłoki.
Hermiona przysłoniła usta dłonią. Jej umysł pracował na zwiększonych obrotach ; jeśli Malfoy został wezwany na obejrzenie ciała, Cecilie również, to mogło równać się tylko temu, że to Narcyza nie wytrzymała z mężem i... Nie była w stanie dokończyć tej myśli. Z drugiej strony jednak Draco był zbyt spokojny jak na osobę, która właśnie mogła dowiedzieć się o śmierci matki.
- W trumnie leżała Bellatrix.
- Och mój Merlinie... - Granger oparła się wygodniej o oparcie kanapy. Odczuła ulgę, że nie ma już na świecie Lestrange. Jednocześnie odczuła wstyd, że cieszy się z cudzej śmierci. Mogło to jednak oznaczać, że aurorzy naprawdę wzięli się do pracy i wreszcie znaleźli poszukiwaną przez tyle czasu najbardziej zagorzałą zwolenniczkę Voldemorta.
- Nie ciesz się, Granger. - Cichy głos Malfoya wyrwał ją z zamyślenia. - Gdy mieliśmy wychodzić z ciałem zaczęło się coś dziać.
- Klątwa?
- Nie, to...
- Uboczne skutki zaklęcia?
- Nie, nie, raczej...
- Przyspieszony rozkład?
- Nie... Czekaj, co?
- Czytałam kiedyś, że istnieje eliksir, który przyspiesza rozkład. Wszystko po to, aby nie dało się zidentyfikować ofiary...
- Nie, to nie to. To był...
- A może...
- Granger, do cholery! - ryknął w końcu. - Chcesz się dowiedzieć, czy raczej wolisz bawić się do północy w jakieś głupie zgadywanki, bo musisz się popisać, o ilu rzeczach czytałaś?
Hermiona zmrużyła oczy i płynnym ruchem rzuciła w Ślizgona książką.
- Możesz kontynuować - przyzwoliła, gdy podręcznik dosięgnął celu i uderzył blondyna w ramię.
- Jesteś nienormalna - syknął Malfoy, pocierając obolałe miejsce. - Kto by pomyślał, że wielka Granger, kujonica wszech czasów, której życiowym romansem są słowa, rzuci czymś co kocha w niewinnego kolegę prefekta?
- Wyzwalasz we mnie mordercze instynkty, Malfoy. Mów dalej.
Pokręcił z westchnieniem głową i przymknął oczy.
- Jak już powiedziałem, ciało zaczęło się zmieniać. Jej włosy były jaśniejsze, zmalała, przytyła... Sam nie wiem, jakby... uśmiechnęła się. Wiedziałem, że skądś ją znam, ale nie mogłem przypomnieć sobie skąd i dopiero Cecilie... - Wyrwał się z zamyślenia i spojrzał Gryfonce prosto w oczy. - To była Andromeda. Matka Tonks.
Obserwował jak na twarzy Granger najpierw maluje się szok, który szybko zastępuje smutek, zrezygnowanie i żal. Sądząc po reakcji Hermiony,najprawdopodobniej znała ona Andromedę.
Gryfonka podkuliła nogi i objęła się ramionami. Uczucia zalewały ją, a ona pozwalała na to, nawet nie próbując się kontrolować. Poza tym... Nie miała po co. Malfoy i tak rozgryzłby ją oraz każde najdrobniejsze kłamstwo, które chciałaby mu wmówić.
W Salonie Prefektów nastała cisza, gdy dwójka uczniów zatopiła się we własnych myślach i pozwoliła, aby trzaskanie ognia w kominku wypełniło pustkę.
Narcyza Malfoy wyrwała się z ponurych rozmyślań, gdy usłyszała stukanie w szybę. Ciemna sowa z zadziwiającą agresją zdawała się uderzać w okno, chcąc zapewne uchronić się przed deszczem.
Kobieta otworzyła, jednak ptak jedynie rzucił jej na biurko krótki liścik i wyleciał w noc.
O wszystkim wiem.
Zapłacicie mi za to.
Nie było podpisu, również na drugiej stronie nie zawierał się żaden dopisek. Blondynka zdała sobie jednak sprawę, kto może być nadawcą i zadrżała. Problem z Lucjuszem stał się niczym wobec tego, z czym będzie musiała się teraz zmierzyć.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu Draco zasnął przed północą. Pozwolił sobie na odpuszczenie nauki oraz planowania wydobycia matki z Malfoy Manor ze względu na zmęczenie, które odczuł gdy tylko zamknął za sobą drzwi od sypialni. Wspólne milczenie z Granger pomogło uporządkować mu myśli. Postanowił położyć się wcześniej, wstać wcześniej i wszystko zrobić wcześniej. Uporczywe stukanie w szybę przerwało sen młodego Ślizgona. Ze złością zerwał się z łóżka i klnąc głośno wpuścił intruza. Do sypialni wleciała czarna sowa, która zatoczyła koło nad łóżkiem blondyna i ponownie wyleciała w noc.
- Głupie ptaszysko - syknął Draco i zatrzasnął z hukiem okno. Skierował się do łóżka i był już gotów na nie opaść, gdy zauważył na poduszce maleńki liścik. Zmarszczył brwi i skrzywił się ; jeśli to kolejny miłosny liścik od jakiejś idiotki bądź głupi żart Zabiniego, to zacznę zabijać.
- Głupie ptaszysko - syknął Draco i zatrzasnął z hukiem okno. Skierował się do łóżka i był już gotów na nie opaść, gdy zauważył na poduszce maleńki liścik. Zmarszczył brwi i skrzywił się ; jeśli to kolejny miłosny liścik od jakiejś idiotki bądź głupi żart Zabiniego, to zacznę zabijać.
O wszystkim wiem.
Zapłacicie mi za to.
Memento mori, Draconie.
Jeszcze jeszcze jeszczeeee :c
OdpowiedzUsuńMam cholerny niedosyt. ;_;
Czekam na kolejny! :3
~ Inek
Intryguje mnie Twoje opowiadanie.
OdpowiedzUsuńDużo się dzieje, dużo jest pytań i aż chce się już przeczytać ciąg dalszy, żeby otrzymać odpowiedzi :)
Życzę dużo weny!
I czekam na następny rozdział :)
http://www.our-own-sense.blogspot.com/
am nadzieję, że wkrótce pojawi się nowy rozdział, bo już się nie mogę doczekać ;-)
OdpowiedzUsuńCałe dotychczas zamieszczone opowiadanie przeczytałam z zapartym tchem. Jest coś, co musisz wiedzieć, a mianowicie to, że Twoje opowiadanie jest takie realistyczne, że aż sama w to nie mogę uwierzyć. Masz taką lekkość w pisaniu, że w niektórych momentach czuję się tak, jakbym czytała samą Rowling. Pomysł na opowiadanie jest bardzo dobry, taki neutralny. Przyznam jednak, że bardzo odbiegłaś od kanonu, co na początku mnie zniechęciło i już chciałam opuścić bloga, ale postanowiłam przeczytać kolejny rozdział i nie zawiodłam się. Mimo iż wojnę przeżyli wszyscy bliscy znajomi Pottera, akcja Twojego opowiadania nie jest sztuczna (a obawiałam się, że taka właśnie będzie). No i nie lubię czytać opowiadań, gdzie cała "Wspaniała Trójka" wraca co Hogwartu na ostatni rok nauki, bo to mi po prostu nie pasuje, ale u Ciebie jakoś to przełknęłam. Jest kilka rzeczy, które Ci prawdopodobnie umknęły, a mianowicie: Ginny ukończyła szósty rok Hogwartu właśnie w rok Bitwy o Hogwart, a co za tym idzie, powinna być teraz na siódmym roku, czyli na tym samym co Hermiona, która wtedy szukała horkruksów. A po drugie, Andromeda Tonks była uderzająco podobna do Bellatrix. Różnił ich jedynie odcień koloru włosów, oczu i prawdopodobnie mimika twarzy. Przecież Harry w Insygniach Śmierci, gdy trafia do domu Tonksów myli Dromedę z Bellą. U Ciebie, Draco nie wiedział kim jest nieżyjąca już kobieta, a powinien poznać ją od razu. Ale rozumiem, że miało to uwydatnić działanie eliksiru wielosokowego (przypuszczam, ze dlatego się zmieniła??).
Dobra, kończę to gadanie i powiem tylko, że czekam na nowy rozdział.
Pozdrawiam!
PS. Strasznie podoba mi się Twój szablon <3
Usuń