Muzyka

17 sierpnia 2015

9. W ciemnościach.



     Hogwart pogrążył się w ciemnościach.
Uczniowie uciekli z korytarzy do dormitoriów, by otulić się kołdrą i ze strachem rozmawiać z przyjaciółmi na temat mrocznego znaku na niebie. Gajowy Hagrid noc miał spędzić w zamku, natomiast większa część grona pedagogicznego udała się do Zakazanego Lasu w ramach poszukiwań.
     Prefekci oraz prefekci naczelni dostali za zadanie dodatkowe patrole korytarzy, więc Hermiona i Draco w milczeniu spacerowali po piętrze, czując jak ich palce kurczowo zaciskają się na różdżkach.
- Malfoy... Jego już nie ma, prawda?
     Planował odpowiedzieć coś złośliwego, wyzbyć się strachu, który krążył po jego ciele i wprawiał go w dziwne odrętwienie. Chciał wykrzyczeć swoje emocje, czego nie mógł przecież zrobić, nie on. Kto lepiej nadawał się do wyżycia, niż kujonica Granger?...
     Spojrzał w jej orzechowe oczy i zaniemówił. Po raz pierwszy chyba nie ujrzał w nich zarozumiałego błysku świadczącego o wiedzy dziewczyny. Źrenice miała ogromne, wciągały go i przelewały na młodego Malfoya całe przerażenie.
     Granger się bała. Prawdziwie, szczerze, nie po to, aby wzbudzić w chłopaku instynkt opiekuńczy.
- Mam nadzieję, że nie - odpowiedział łagodnie. - Nie sikaj, Granger. - Dodał, aby nie pomyślała sobie, że zaraz zacznie ją pocieszać.
- Chodzi mi o to, że... Ty byś wiedział, gdyby on wrócił, prawda? - wyszeptała i spuściła oczy na podłogę. Najwidoczniej bała się spojrzeć na niego. Bała się również jego odpowiedzi, bo gdyby była twierdząca, to chłopak potwierdziłby, że był sługusem Czarnego Pana. Hermiona nie miała pojęcia o rozmowie Dracona z gronem pedagogicznym, nie wiedziała nic o testach, którym został poddany zanim pozwolono mu wrócić do szkoły.
- Wiedziałbym? - wysyczał wściekle. Jednym gwałtownym ruchem szarpnął ją za przedramię i odwrócił w swoją stronę. - Wiedziałbym?! Za kogo ty mnie, kurwa, masz?! Nie służyłem mu, miałem, przyznaję, ale nie służyłem. Nie mam znaku, nie zdążył mi go wypalić, więc skończ oskarżać mnie o coś, czego nie zrobiłem i na co nie miałem wpływu, jasne Granger?
- Przecież ja cię o nic nie oskarżyłam! - pisnęła Gryfonka, teraz już przerażona.Ostatnim, czego potrzebowała, to wściekły Malfoy na patrolu. Blondyn opuścił ramiona i przymknął oczy.
- Poradzisz sobie sama? Szybciej nam pójdzie i będziemy mogli wrócić i pójść spać.
     Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się w drugą stronę i odszedł.
- Malfoy, czekaj! - zawołała. Nie chciała dawać mu powodów do żartów, jednak naprawdę nie chciała sama spacerować po zimnych korytarzach. - Nie chcę być sama.
     Westchnął ciężko, jednak zaczekał na dziewczynę. Pozwolił jej iść obok siebie i milczeć; przy niej mógł milczeć, bo przecież nie musiał niczego tłumaczyć. Cisza nie ciążyła im, wręcz przeciwnie, to słowa mordowały cienką nić koleżeństwa, którą z takim mozołem tkali. I mimo, że łatwo mogli ze sobą porozmawiać, ponieważ przecież rozumieli się, nie chcieli mówić. To wymagałoby wprowadzenia drugiej osoby chociaż częściowo w swój świat, a poza wieczorami spędzanymi we wspólnej samotności, wcale nie pragnęli przecież polepszać swoich kontaktów. Wystarczająco już zrobili; nie kłócili się, skończyli z wyzwiskami, ze spojrzeniami, które mroziły lub ciskały gromy, skończyli ze wszystkim. Czasem któremuś z nich zdarzały się chwile słabości, podczas których następował czas na zwierzenia na kanapie w Salonie Prefektów; wprowadzali się wtedy wzajemnie w swoje życia, nie dając jednocześnie możliwości dogłębnego poznania się wzajemnie. Wspólnie celebrowali ciszę, słowa nie były potrzebne, zagłuszały jedynie spokojne oddechy.
     Dźwięk kroków odbijał się głuchym echem od murów szkoły, jednak już żadne z nich nie zaciskało kurczowo palców na różdżkach. Nie byli sami, szli ramię w ramię przez szkołę, która była ich domem, nie było potrzeby się bać.
     We dwoje mogli cieszyć się komfortem poczucia bezpieczeństwa oraz dziwnego porozumienia.




     Blaise nadal dygotał na całym ciele. Wciąż przeżywał falę wspomnień, która go zalała, nawiedzały go od nowa i od nowa i wciąż i trwały bez przerwy, zagłuszane jedynie skupieniem nad książkami bądź innymi. Potrzebował ludzi wokół siebie, potrzebował kogoś, kto zrozumie, kto nie będzie go osądzał.
     Cecilie Black?...
Zawsze rozumiała Dracona, to przecież osiągnięcie, niewiele osób rozumie Malfoya, on sam także tego nie potrafi. Blondyn przecież pogubił się w labiryncie własnych myśli i nie potrafił z niego wyjść, musiał tkwić we własnej głowie, w której przeszłość zderzała się z teraźniejszością, a we dwie niszczyły go coraz mocniej.
     Cecilie rozumiała, naprowadzała kuzyna na właściwie tory, przecież nawet przestał on dokuczać Granger. Ba, dokuczać... Przestał być trucizną jej życia, teraz wydawało się, że rozumieją się dość dobrze.
     Cecilie?... Mała, blondwłosa, niedostępna Cecilie. Zakazana przez Malfoya.
      Jednak taka ciepła, zachęcająca w swojej surowości, miękka, wrażliwa, czuła...
Zdeptałby ją. Nie podniosłaby się po ciosie, który na pewno by jej zafundował. Zabiłby ją.
Ją, kolejną i jeszcze jedną i każdą którą miał i będzie miał. Jedna w te, jedna we wte, istniejące bądź też nie, cóż za różnica i tak wszyscy upadną, odejdą, bo przecież nie żyjemy życiem wiecznym, nie istnieje coś takiego jak wieczność.
     Niech nie istnieje. Nie może istnieć, bo gdyby tak było to on, Blaise Anser Zabini, na zawsze byłby potępiony. Staczałby się coraz niżej w otchłani i nikt by mu nie pomógł, bo przecież nikt nie wie. I nigdy się nie dowie. Ludzie nie mogą wiedzieć... Gdyby wiedzieli, byłby skazany. Przegrane życie, przegrana wieczność, duma matki, która nigdy nie ustąpiła miejsca czułości, przegrał wszystko. Mógł być panem własnego istnienia a został jedynie pionkiem w grze, która toczyła się przecież o niego, a teraz było już... za późno. Już nie zdąży odzyskać tego wszystkiego, co utracił w tak krótkim czasie.
     Wyrwał się z odrętwienia i na sztywnych nogach wyszedł z Sowiarni. Błądził po korytarzach próbując trafić do Pokoju Wspólnego Ślizgonów, jednocześnie pamiętając i nie chcąc pamiętać drogi. Potrzebował być sam, jednak chciał mieć kogoś przy sobie. Chciał z kimś milczeć, nie musieć niczego tłumaczyć, nie czuć się już winnym i nie próbować zamaskować wszystkiego śmiechem oraz beztroską.
- Co ty tu robisz?
     Dafne Greengrass mierzyła go zirytowanym spojrzeniem stalowych tęczówek. Jej cała, mała postać wyrażała sobą złość. Ciemne włosy, wyglądające jak naelektryzowane, zdawały się unieść odrobinę w górę, dodając drobnej dziewczynie wzrostu. Oczy ciskały w jego strony pioruny i Blaise przełknął nerwowo ślinę, automatycznie kuląc się pod wpływem wściekłego spojrzenia koleżanki.
- A ty?
- Szukam cię, przeklęty baranie. Gdy kilka dziewczyn zorientowało się, że cię nie ma w salonie to wybuchła panika, więc z łaski swojej wróć i każ im się zamknąć. Albo sam je zatkaj swoim ulubionym sposobem.
- Jesteś subtelna niczym młot pneumatyczny, Daff.
- Widzę, że uważałeś na zajęciach z mugoloznawstwa - rzuciła cierpko i skierowała się w stronę Lochów. - Gdzieś ty się w ogóle podziewał?
- W Sowiarni.
- Chciałeś skoczyć? - Żywe zainteresowanie w głosie dziewczyny zmusiło go do przyjrzenia się jej twarzy. Ogromne, błękitne oczy wpatrywały się w niego pozornie obojętnie, usta nie wykrzywiały się ku dołowi chyba jedynie dzięki wrodzonemu opanowaniu dziewczyny. Policzki wyjątkowo miała blade, zniknęły jej rumieńce.
     Dafne Greengrass bała się.
- Nie, Daff, nie chciałem skoczyć. Musiałem... pomyśleć - odparł miękko. Dopiero teraz zaczął kojarzyć fakty i przypominać sobie o skandalu rodziny Greengrassów. - Nie szukałaś mnie, prawda?
- Odpieprz się!
- Gdzie jest Astoria?
- Zasnęła, uspokoiłam ją po Znaku. Od wczesnego wieczora siedzi w swoim dormitorium, daj jej spokój.
- Nie oskarżam jej - rzucił ostro.
- Wybacz, Blaise, ja... - Głos starszej Greengrass załamał się, jednak już po sekundzie dziewczyna odzyskała jego normalne brzmienie. - To nie był przyjemny widok, gdy każdy kto zobaczył Znak, zaczął wzrokiem szukać mojej siostry. I ona, niczego nie rozumiejąca, wychodząca z dormitorium, już w piżamie, gotowa do snu. Wiesz jak ciężko obserwować upadek kogoś, kogo kochasz?! Do tej pory nikt nie ma pojęcia, co się stało w tamtą noc, kiedy As... Nikt nie wie, co zrobiła. Nikt nie wie dlaczego i... Nikt nic nie wie, a ona sama niczego nie mówi. Może zapomniała, może nie chce wiedzieć, nie wiem, nic już nie wiem! Miałam się nią opiekować, miałam zwrócić jej uwagę na Dracona, miałam sprawić, żeby zaczęła żyć, a tymczasem ona coraz bardziej zamyka się w sobie i to wszystko będzie moją winą!
     Przepełnione pretensją oczy zwróciły się na Blaise'a. On jednak nie odpowiedział, ponieważ brakowało mu słów. Nigdy nie miał ich zbyt wielu, zwłaszcza dla osób, które mogłyby cierpieć. Bo czymże było cierpienie? Końcem?
     Końcem czego? Końcem świata? A może zwykłą emocją, która jest nam potrzebna w życiu? Cóż możemy powiedzieć o stanie, podczas którego czujemy się rozrywani od środka? Co możemy zrobić, aby temu zapobiec? W jaki sposób możemy pocieszyć kogoś innego?
     Wyciągnął ramiona w stronę dziewczyny, która opadła na niego i drobnymi dłońmi wczepiła się w jego koszulę. Nie drżała, nie była jedną z tych bezbronnych dziewczynek, które szukały oparcia w ramionach prawdziwego mężczyzny, gdy tylko czuły, że w ich stronę płynie zagrożenie ze strony wędrującego pająka. Dafne wtuliła się w jego ciało, owszem, jednak nie zabierała mu ciepła, wręcz przeciwnie. Nie pytając o nic, ani niczego nie wiedząc, przekazywała mu swoje współczucie i wsparcie, pozwalała, aby jej dawał i jednocześnie sam czerpał to, czego potrzebował.




     Astoria trzęsła się na swoim łóżku. Jej współlokatorki nie chciały jeszcze wrócić do dormitorium i dziewczyna dobrze wiedziała dlaczego - bały się jej.
     Bały się małej, drobnej, bezbronnej, zamkniętej w sobie Astorii. Jakby naprawdę była w stanie im coś zrobić!... Przecież ona nie miała nawet siły na zadanie ciosu, zawsze ktoś musiał jej pomagać, nawet wtedy. Zawsze była zależna od innych, nigdy nie miała siły swojej siostry. Nie potrafiła walczyć o siebie, jednak... Nikt nigdy jej do tego nie zmuszał.



Tylko raz...

Nie. Nigdy nikt jej nie zmuszał do niczego. 
     Ten znak. Mroczny Znak, znak Czarnego... Nie. To nie jest jej Pan, to nie jest Czarny Pan. To Voldemort. Nie Pan. Nie jej Pan. Nie rządził nią, nigdy. 
     Astoria bała się. Uczucia przepełniały ją, chciała krzyczeć, jednak wtedy znów by ją zamknęli, kazali jej... Właśnie. Musiała zrobić to, co jej kazali, musiała uspokoić się, wziąć głęboki oddech. 
     W pokoju nie miała żadnych tabletek, Dafne skonfiskowała wszystkie, eliksiry też. W domu zabierali jej nawet różdżkę. 
     A potem dziwili się, że mała As jest bezbronna. 




     W Salonie Prefektów dalej paliło się światło a dwoje uczniów siedziało obok siebie na kanapie i wpatrywało się w milczeniu w kominek. Płomienie oświetlały pomieszczenie, nadawały mu jeszcze więcej ciepła, jednak każde z nich drżało. Wszechogarniający strach, który napierał na uczniów po ujrzeniu znaku Voldemorta, symbolu śmierci sprawił, że żadne z nich nie mogło zasnąć. 
     Draco odczuwał pewien... dyskomfort. Wiedział, że jeśli jakimś cudem Czarny Pan powrócił, to on będzie jednym z pierwszych, których dosięgnie zemsta. Ze względu na to, że zdradził ideę czystości krwi, że zdradził popleczników Voldemorta, że wyrzekł się przeszłości, że planuje zdradzić własnego ojca... Czeka go długa śmierć, poprzedzona torturami. A po wszystkim zostanie zapomniany. Czarny Pan rozgłosi, że on, Dracon Lucjusz Malfoy, wił się z bólu i błagał o śmierć, że płakał, że prosił i przepraszał, zatracił własne ja w obawie przed bólem. I nawet jeśli nie pozwoli sobie na wypowiedzenie ani jednego słowa, na ani jeden jęk bólu, to świat i tak zapamięta go jako tchórza i słabeusza. Jego! Który w szóstej klasie trenował umysł i ciało tak skutecznie, że zwiódł samego Czarnego Pana, ratując tym samym Dumbledore'a! I grał dalej, nie mając znaku, jednak będąc na usługach Lorda... 
     Dobrze, że Blaise był w lepszej sytuacji. Co prawda, Draco nigdy nikogo nie zabił, jednak musiał oglądać, co robili inni. Prawie codziennie widział swego Pana, mieszkał on przecież w jego domu, był wielokrotnie sprawdzany, wysyłany na przeszpiegi, ryzykował życiem starając się pomóc tym wszystkim szlamom... I nawet nie wiedział po co, dlaczego. Nadal uważał się za lepszego od nich, chociaż ostatnio Granger udało się udowodnić, że są na równym poziomie i przypomnieć, że w niektórych dziedzinach zdarza się jej być lepszą niż on... Kiedyś, gdy jeszcze był na tej godnej pożałowania "służbie", czułby że to go ośmiesza, że to niedopuszczalne. Teraz jednak... Fakt, że dziewczyna ma takie same zdolności jak on wydawał się być całkowicie naturalny.
     Draco nie miał jednak pojęcia o Zabinim. Sądził, że przyjaciel nie miał znaku, od czasu do czasu jedynie towarzyszył innym na misjach, które nie stanowiły zbyt wielkiego zagrożenia. Blaise rzadko widywał Lorda, co utwierdzało Dracona w przekonaniu, że chociaż on nie musi tego wszystkiego oglądać, jednak nie wiedział, że Blaise był uczestnikiem, a nie widzem. Nie miał również pojęcia, że widywał wielokrotnie przyjaciela, gdy ten zabijał.
     Żaden z nich nie był w stanie mówić głośno o tym, do czego został zmuszony, każdy chciał zamknąć tamten rozdział swojego życia i nigdy więcej do niego nie wracać. Rozdział jednak powrócił sam.


     Hermiona z trudem była w stanie się skupić. Potrzebowała myślenia o konkretnych rzeczach, potrzebowała planowania, zajęcia swojej głowy, bo gdy tylko pozwalała sobie na chwilę wytchnienia, przed jej oczami przewijały się wspomnienia. Ciężkie lato, wojna zakończona sukcesem, zaskoczenie Voldemorta, gdy zrozumiał, że nie ma już horkruksów, że może umrzeć, że nie jest nieśmiertelny i teraz każdy jest dla niego zagrożeniem.
     Ulga, nadzieja, pragnienie powrotu do normalnego życia... Wszystko zrujnowane, zniszczone, poległo, odeszło, bo znów był ktoś, kto pragnął im przeszkodzić i zniszczyć czarodziejski świat. Tom Riddle? Któryś z jego popleczników?
     Nikt inny nie przychodził jej do głowy.

     Zbyt wielu mieli wrogów. Harry miał zbyt wielu wrogów. Granger wiedziała, że nikt ze "Świętej Trójki" nie zmruży tej nocy oka.
     Nagle poczuła ogarniające ją znużenie i zrezygnowanie. Poczuła niechęć do całego świata a jedynym marzeniem był koniec, nic więcej. Chciała jedynie zasnąć i spać, spać, spać... Nie przejmować się jakimś głupim znakiem na niebie, szkołą, ludźmi, sobą, niczym... Po prostu spać.
     Zerknęła na Malfoya, który wyglądał a równie zmęczonego jak ona. Włosy miał w nieładnie, usta brzydko wykrzywione w dół. Oczy straciły połysk, obdarzając otaczające go sprzęty obojętnym spojrzeniem. Dłonie, na których wystąpiły żyły, splótł na brzuchu, gniotąc jeszcze bardziej czarną koszulę. W niczym nie przypominał chłopaka, za którym oglądało się tyle uczennic, jednak Hermionie wydał się nagle jeszcze bardziej... ludzki. Podejrzewała, że nie mogłaby znieść, gdyby on w takiej sytuacji zachował swoją maskę.
- Jesteś zmęczona, połóż się - mruknął, wiedząc że dziewczyna nie spuszcza z niego wzroku.
- Boję się zamknąć oczy - wyznała szczerze i odwróciła głowę. Oczekiwała na jakąś ciętą replikę, nazwanie jej tchórzem pomimo bycia Gryfonką, kimś słabym i delikatnym w negatywnym tych słów znaczeniu.
- Nie bój się - szepnął. W orzechowych oczach pani prefekt błysnęła wdzięczność i dziewczyna spontanicznie złapała za dłoń Ślizgona. Była lodowato zimna, długie palce wydawały się być skostniałe. Malfoy spojrzał na Hermionę ze zdumieniem i irytacją, jednak nie wyrwał się, próbując zaakceptować zaistniałą sytuację.
- Przepraszam - wydusiła z siebie Gryfonka, wypuszczając dłoń chłopaka. - Po prostu boję się być sama, nikt nie wie dlaczego ten znak jest na niebie, ja nie chcę przeżywać tego, co rok temu, gdy każdej nocy zastanawiałam się, czy będę jeszcze kiedyś miała szansę spojrzeć Harremu w oczy i teraz, gdy odzyskałam nadzieję i powody do radości, to znów istnieje możliwość, że ktoś będzie chciał to zniszczyć! Możesz nazwać mnie słabą i beznadziejną, ale ja już nie mam siły troszczyć się o wszystkich dookoła i pilnować, żeby przeżyli i tak strasznie się boję, że znów to wszystko się powtórzy i...
- Zamknij się, Grager - rzucił stanowczo Draco i chwycił dłoń Hermiony. - Nic takiego się nie stanie. Nox.
Nastała ciemność, a Gryfonka drgnęła gwałtownie w odruchu ucieczki.
- Uspokój się, nic ci się nie stanie. Ciemność nie zawsze jest zła, a od tych błyskających płomyków rozbolała mnie głowa - powiedział uspokajającym tonem Draco i poczekał aż dziewczyna unormuje oddech.
     Później żadne z nich już się nie odzywało.




     Minerwa McGonagall szeptała formuły wszystkich zaklęć wyszukujących, które tylko znała. Razem z kadrą nauczycielską mieli problem aby odnaleźć cokolwiek pod Mrocznym Znakiem i byli gotowi się poddać. Prawdopodobnie był to fałszywy alarm i nikt nie zginął, jednak musieli się upewnić.
- Albusie, tutaj coś jest!
    Głos profesor Hooch przeciął powietrze, wybijając nauczycielkę transmutacji z ponurych rozmyślań. Grono pedagogiczne zebrało się przy kępach trawy, które nie różniły się od reszty, jednak Rolanda uparcie wskazywała, że coś musi być właśnie tam. Z wypisanym na twarzy znużeniem Severus Snape machnął różdżką i ziemia posłusznie zaczęła usuwać się w inne miejsce, odkopując coraz głębszy dół.
- Na Merlina! - wykrzyknęła zdruzgotana Minerwa widząc wyłaniające się w ciemnościach ciało. - Biedna kobieta...
- Musiała zostać zakopana żywa - syknął Snape, patrząc na powyginanie dziwnie palce i brud pod połamanymi paznokciami.
- Była torturowana! - wykrzyknął z oburzeniem Filius Flitwick, pochylając się bardziej nad dołem i oglądając ran na ciele ofiary.
- Biedna kobieta... - wyszeptała profesor Sprout, pochylając się nad znaleziskiem. Wkrótce wszyscy nauczyciele ze zniecierpliwieniem czekali aż ziemia odsłoni całą postać, a nie jedynie ręce i kawałek tułowia.
     Gdy zobaczyli twarz ofiary cofnęli się gwałtownie i stracili dla niej współczucie oraz litość.




     Następnego ranka Ronald Weasley wszedł do Salonu Prefektów z zamiarem poproszenia swej przyjaciółki o pomoc w napisaniu wypracowania na eliksiry. Profesor Slughorn może nie był wyjątkowo wymagający, nie zmieniało to jednak faktu, że rudzielec nadal miał problem z uzyskaniem dobrej oceny z jego przedmiotu.
     Gdy chłopak tylko przekroczył próg salonu stanął jak wryty i ze zdumieniem przyglądał się kanapie. Leżało na niej dwóch prefektów; Hermiona zwinięta była w kulkę, brązowe włosy opadały na jej twarz, a dłonie tuliły do siebie ręce Dracona Malfoya, który leżał za dziewczyną i przez sen otoczył ją w opiekuńczym geście ramionami. Chłopak również miał twarz schowaną za włosami Gryfonki, lecz na jego ustach błąkał się delikatny, prawie niedostrzegalny uśmiech.
     Po cichu, aby nikogo nie obudzić, Ron odwrócił się i wyszedł z Salonu Prefektów, pozwalając dwójce nastolatków spokojnie się wyspać.


____________

Przepraszam Was za opóźnienie, sama nawet nie wiem, jak mogłam do tego dopuścić.
Na szczęście po 25.08 będę wolna (!) i rozdziały powinny się pojawiać już na czas, zgodnie z zapowiedzią.
Trzymajcie za mnie kciuki 25, od 9:00 do 12:00!
Dziękuję, że jesteście, do następnego!

2 komentarze:

  1. Podobał mi się ten rozdział. Nie był "pusty w środku" - czyli taki, że czytasz i czytasz i właściwie nic nie przeczytałaś. Tu jest wręcz przeciwnie - to bardzo napakowany informacjami i emocjami rozdział. Bardzo mi się podobało zakończenie. Draco otulający Hermionę niejako automatycznie, bo przez sen raczej się nad tym nie zastanawiał. Wcześniej też był bardzo fajny - nadal nie był mięczakiem, a jednak potrafił i chciał uspokoić Hermionę. No i Sev - Sev był cudowny z tym swoim spokojem odkopując grób.
    Swoją drogą jestem bardzo ciekawa kto tam jest w środku. Niechęć wszystkich wokół była tak wielka, że jedyna osoba, która przychodzi mi na myśl to Bella...

    Pozdrawiam,
    hg-ss-we-snie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń