Matkę... Jedyną kobietę w jego życiu, która naprawdę się liczyła.
Ona i Cecilie, chociaż Cece nie była aż tak ważna. Traktował ją raczej jak młodszą siostrę, jak kogoś, kim zmuszony jest się zająć. Narcyza była jedyną kobietą, którą... Sam nie wiedział, może kochał? Nigdy nie poznał do końca czym jest miłość, jego rodzina do tego nie dopuściła.
I nigdy nie miał poznać tego uczucia.
Chociaż... Może to właśnie Cecilie potrzebował? Wiedział przecież, że jej również zależało na Narcyzie i że zrobi wszystko by jej pomóc, a nie jest przy tym aż tak zaangażowana jak on.
Wyciągnął kolejny pergamin, na którym naskrobał krótką wiadomość do Zabiniego, by ten sprowadził kuzynkę do Pokoju Prefektów.
Pozostało mu jedynie czekać.
Nienawidził czekać, jako Malfoy zawsze dostawał wszystko od razu. Nieważne, czy był to przedmiot, czy osoba, musiał dostać to, czego chciał. Nie uczył się cierpliwości, nie musiał, skoro wszystko było na wyciągnięcie ręki. Przecież nie musiał się starać.
Zainteresowanie innych? Miał.
Bogactwo? Miał.
Klasę? Miał.
Każdą dziewczynę, którą zechciał? Miał.
Nową miotłę? Miał.
Kochającą rodzinę? Mia... Nie.
Wstrząsnął głową, próbując otrząsnąć się z nieprzyjemnych myśli. Nie warto myśleć o rodzinie, to tylko słowo, nic nie znaczące, wypływające z myśli i z ust tak samo jak inne. To nie wartość, nie coś, co się liczy. Po prostu... krew. Jednocześnie najważniejsza i najmniej istotna rzecz w jego życiu.
- Co chcesz?
Cecilie weszła do Pokoju i spojrzała z rozdrażnieniem na kuzyna. Miała przy sobie torbę wypełnioną masą książek, nogi uginały się jej pod ich ciężarem, a mimo to nie pozwoliła Zabiniemu sobie pomóc. Tuż za nią ukazała się Raven, z pełnymi dłońmi pergaminów, piór i jakichś dziwnych wykresów.
- Raven? - syknął Draco. Nie był do końca pewien, czy chce "pomocy" tego rudzielca. Gdy tylko DeGraw pojawiała się w jakimś miejscu, ludziom od razu wydawało się, że życie jest łatwiejsze, że problemy zanikają wraz z jej śmiechem. Nie śmiechu teraz potrzebował, potrzebował jedynie słów.
- Ona jest mi potrzebna, a ja jej. Oderwałeś nas od pracy - ucięła Cecilie i usiadła na dywanie, wyjmując z torby książki. - Merlinie, moje ramię - jęknęła z bólem i zaczęła ruszać lewym barkiem.
- Nie chciałaś pomocy - fuknął oburzony Blaise. Przeniósł spojrzenie zielonych oczu na Dracona, który zdawał się był coraz bardziej wściekły. - Nie myśl sobie, że kazałem jej tachać te książki, uparła się jak osioł i nie dała sobie odebrać tej torby.
- Cece to zadeklarowana feministka gardząca pomocą mężczyzn - mruknęła Raven i minęła zdumionego Zabiniego, aby usiąść na kanapie i zacząć rozkładać pergaminy. - Przesuń się, Malfoy.
Blondyn wstał ; nie było sensu kłócić się z rudą.
- Co wy wyprawiacie? - zapytał ze znużeniem i ogarnął wzrokiem księgi i papiery dziewczyn.
- Nie twój interes - odpowiedziała śpiewnie Raven i spojrzała na niego z uśmiechem.
- Jesteś feministką? - roześmiał się Blaise i poczuł na sobie pełne politowania spojrzenie panny Black. - W sensie... Faceci to zło, bezmózgi i gumochłony? A kobiety spokojnie poradzą sobie w wydobywaniu nieistniejących złóż Panaceum?
- Wiesz... Istnieje coś takiego, jak feminizm liberalny, który zajmuje się zmianą mentalności, aby doprowadzić do równości kobiet i mężczyzn! Albo proseksualny, dzięki któremu dąży się do wyzwolenia kobiet w sferze seksualnej!
- Dość - uciął Draco, widząc że jego kuzynka zaczyna się rozkręcać. Nie znał jej od tej strony i chyba nie chciał poznać, podobnie jak Blaise, który z szeroko otwartymi ustami wpatrywał się w blondynkę. Ona jedynie prychnęła lekceważąco i ponownie skupiła się na księgach. - Cecilie... Potrzebuję twojej pomocy. Muszę uwolnić matkę, a jak wiesz, nie dam rady zrobić tego sam. Pomóż mi ułożyć plan ataku na Malfoy Manor.
- O Merlinie... Nie możesz poprosić Zakonu?
- Układam ten plan dla Zakonu.
Black zagryzła wargi. Wiedziała, że Lucjusz odnalazł swoją żonę i że młody Malfoy bardzo się tym przejmuje, jednak nie sądziła, że aż tak...
- Dlaczego nie powiedziałeś najpierw nam? - zapytał Blaise.
- Granger dowiedziała się pierwsza i od razu poleciała do starego Dumbledore'a, a on zorganizował ten cały Zakon. Z drugiej strony może to i dobrze, oczyszczę nazwisko, chociaż dla mnie i nie będę miał problemu z ruszeniem w jakiejś pracy, gdy skończę szkołę.
- Ty głupi egoisto - mruknęła łagodnie Cecilie i sięgnęła po czysty pergamin. - Pomożemy ci, Raven jest dobra w takich sprawach. Powiedz tylko na kiedy mamy być gotowi.
- Zakon chce zaatakować podczas Balu Zaręczynowego, który organizuje mój ojciec. Czasu jest dużo, ale im szybciej wszystko będzie gotowe, tym lepiej.
W salonie nastała cisza, gdy czwórka uczniów pochyliła się nad pergaminami i zaczęła zastanawiać się w jaki sposób ocalić Narcyzę Malfoy przed spędzeniem reszty życia z jej własnym mężem.
Hermiona opuściła powieki i zaczęła pogrążać się w półśnie. Już dawno uznała, że kontynuowanie przez nią Historii Magii jest największą głupotą, jaką mogła sobie wymyślić. Egzaminy zda dobrze, nie ma przecież problemu z wkuwaniem na pamięć różnych rzeczy, jednak słuchanie przynudzającego profesora Binnsa było ponad jej możliwości. Czuła na sobie przepełnione drwiną spojrzenie siedzącego po drugiej stronie klasy Malfoya, jednak postanowiła to zignorować. Nie czuła potrzeby, aby reagować na jego zaczepne spojrzenia, pogodziła się z tym, że jest gorsza od niego w tej jednej sprawie. Podobnym spojrzeniem obrzuciła ją Cecilie, która co prawda nie drwiła z Gryfonki otwarcie ale nie potrafiła zrozumieć braku zainteresowania dla historii.
Raven rozejrzała się znudzona po sali i utkwiła spojrzenie w profesorze. Duch nawet nie zorientował się, że ponad połowa uczniów słodko śpi, natomiast inna część jest pogrążona w rozmowie. W gruncie rzeczy jedynie Malfoy i Black siedzieli w miarę grzecznie, od czasu do czasu wymieniając między sobą jakieś komentarze. Znudzona DeGraw zabrała swoje rzeczy i przeniosła się do ławki Granger, która nie zdążyła usnąć do końca. Profesor Binns nie zwrócił najmniejszej uwagi na spacerującą po klasie dziewczynę, więc ta opadła spokojnie na wolne miejsce i szturchnęła Gryfonkę.
- Nie śpij!
- Błagam, Raven, odpuść...
- No weź... Mi też się nudzi, a wyjątkowo się wyspałam w nocy.
Hermiona uniosła głowę i przetarła zmęczone oczy.
- W takim razie ci zazdroszczę.
- Wiem. Ale tak naprawdę będę potrzebowała po prostu twojej pomocy. I to tak, żeby Draco nie dowiedział się, że pomogłaś. Bo jak się dowie, że pomogłaś, to będzie słabo, bo on nie chce pomocy. Znaczy, chce jej, ale jej nie chce, gdy ktoś chce mu ją ofiarować.
- Do rzeczy...
- Nie potrafimy rozgryźć, jak mamy przeprowadzić plan odbicia Narcyzy.
- My?
- A co ty myślałaś? - Raven obrzuciła oburzonym spojrzeniem Hermionę. - Ja, Cecilie i Blaise też chcemy pomóc.
- Pogadam z Harrym i dam ci znać najpóźniej do jutra, okej?
- Super, to śpij.
Granger opuściła głowę jednak nie była w stanie już zasnąć. Zdziwiło ją oświadczenie DeGraw, nie spodziewała się, że Draco pozwoli, aby ktoś jeszcze dowiedział się o jego sytuacji rodzinnej.
Chociaż, z drugiej strony... To raczej ona nie powinna o tym wiedzieć, przecież nic nie znaczy w jego życiu. Jest zwykłą współlokatorką, nikim więcej.
Ale jednak wiedziała! Powiedział jej, jako pierwszej, nikomu innemu, jej!
- Nie śpij!
- Błagam, Raven, odpuść...
- No weź... Mi też się nudzi, a wyjątkowo się wyspałam w nocy.
Hermiona uniosła głowę i przetarła zmęczone oczy.
- W takim razie ci zazdroszczę.
- Wiem. Ale tak naprawdę będę potrzebowała po prostu twojej pomocy. I to tak, żeby Draco nie dowiedział się, że pomogłaś. Bo jak się dowie, że pomogłaś, to będzie słabo, bo on nie chce pomocy. Znaczy, chce jej, ale jej nie chce, gdy ktoś chce mu ją ofiarować.
- Do rzeczy...
- Nie potrafimy rozgryźć, jak mamy przeprowadzić plan odbicia Narcyzy.
- My?
- A co ty myślałaś? - Raven obrzuciła oburzonym spojrzeniem Hermionę. - Ja, Cecilie i Blaise też chcemy pomóc.
- Pogadam z Harrym i dam ci znać najpóźniej do jutra, okej?
- Super, to śpij.
Granger opuściła głowę jednak nie była w stanie już zasnąć. Zdziwiło ją oświadczenie DeGraw, nie spodziewała się, że Draco pozwoli, aby ktoś jeszcze dowiedział się o jego sytuacji rodzinnej.
Chociaż, z drugiej strony... To raczej ona nie powinna o tym wiedzieć, przecież nic nie znaczy w jego życiu. Jest zwykłą współlokatorką, nikim więcej.
Ale jednak wiedziała! Powiedział jej, jako pierwszej, nikomu innemu, jej!
Dlaczego?...
Pansy Parkinson siedziała na ławce przed Wielką Salą i z zapałem opowiadała Astorii o swoich planach na przyszłość. Nawet nie wiedziała kiedy zaczęły ze sobą spędzać tak wiele czasu, nie zarejestrowała momentu, w którym młodsza panna Greengrass stała się powiernicą jej sekretów. Wiedziała o niej prawie wszystko ; wystarczająco, aby uznać ją za przyjaciółkę, której Pansy nigdy nie miała. Nie wiedziała jednak o najważniejszej sprawie i nie miała się o niej dowiedzieć. Gdyby kiedykolwiek czegoś się domyśliła...
Parkinson byłaby skończona. Nikt by jej nie wybaczył, nikt by z nią nie rozmawiał, nie posiadałaby żadnych pieniędzy i zostałaby skazana na wieczne życie wśród mugoli. A tego nie mogła znieść, sama myśl o czymś takim sprawiała, że miała ochotę zwymiotować, krzyczeć, płakać... a wszystko to ze złości i strachu.
- Witam, drogie panie.
Teodor Nott uśmiechnął się w swój wyjątkowy, niezwykle chłopięcy sposób. Przypominał odrobinę dziecko. Jako jeden z nielicznych zachował w sobie nieco beztroskie podejście do życia i wyróżniał się wśród Ślizgonów dużą dawką poczucia humoru. Z biegiem czasu stawał się też coraz bardziej tolerancyjny i często można było go zauważyć z uczniami z innych domów niż Slytherin.
- Coś się stało? - zapytała podejrzliwie Astoria. Nigdy nie miała zaufania do chłopców, zwłaszcza tych z bliskiego otoczenia Malfoya. Nie, żeby nie bawiły ją ich żarty, tylko... Nie miała na czym zawiesić oka, wiedziała jakimi osobami są i nie chciała się zbliżać.
- Astoria Greengrass, wieczny promyk słońca - parsknął Nott i usiadł po turecku przed ławką. - Nudzi mi się.
- Idź i zrujnuj komuś życie - mruknęła ze znużeniem Pansy.
- To twoja działka. Mnie nie bawią takie głupoty.
- Idź poczytaj?
Teodor spojrzał z zaskoczeniem na Astorię a ona zaraz pożałowała swojego pomysłu. Podsuwać Ślizgonowi książki jako rozrywkę, no naprawdę...
- A masz coś ciekawego?
Astoria zestresowała się. Nigdy nie rozmawiała normalnie z żadnym chłopakiem, wolała ich unikać i zbywała każdego swoją maską obojętności. Teraz również poczuła się zagrożona, kilka zdań wymienionych z Teodorem sprawiło, że miała ochotę pójść jak najdalej. Poczuła znużenie, każdy oddech był niczym, ręce wykręcały się nerwowo i jedynie siła woli powstrzymała ją przed niekulturalnym odejściem. Pansy spojrzała na nią ze współczuciem i położyła dłoń na drżącej dłoni Greengrass.
Dotyk nie był przyjemny. Iskra między palcami, uderzenie gorąca, skręcający się żołądek i gula w gardle, która uniemożliwiła mówienie.
Dotyk był zły. Symbol jedności.
Dotyk rani.
- Coś się stało? - zapytała podejrzliwie Astoria. Nigdy nie miała zaufania do chłopców, zwłaszcza tych z bliskiego otoczenia Malfoya. Nie, żeby nie bawiły ją ich żarty, tylko... Nie miała na czym zawiesić oka, wiedziała jakimi osobami są i nie chciała się zbliżać.
- Astoria Greengrass, wieczny promyk słońca - parsknął Nott i usiadł po turecku przed ławką. - Nudzi mi się.
- Idź i zrujnuj komuś życie - mruknęła ze znużeniem Pansy.
- To twoja działka. Mnie nie bawią takie głupoty.
- Idź poczytaj?
Teodor spojrzał z zaskoczeniem na Astorię a ona zaraz pożałowała swojego pomysłu. Podsuwać Ślizgonowi książki jako rozrywkę, no naprawdę...
- A masz coś ciekawego?
Astoria zestresowała się. Nigdy nie rozmawiała normalnie z żadnym chłopakiem, wolała ich unikać i zbywała każdego swoją maską obojętności. Teraz również poczuła się zagrożona, kilka zdań wymienionych z Teodorem sprawiło, że miała ochotę pójść jak najdalej. Poczuła znużenie, każdy oddech był niczym, ręce wykręcały się nerwowo i jedynie siła woli powstrzymała ją przed niekulturalnym odejściem. Pansy spojrzała na nią ze współczuciem i położyła dłoń na drżącej dłoni Greengrass.
Dotyk był zły. Symbol jedności.
Dotyk rani.
Kwestia zaufania.
Astoria zerwała się z ławki i mrucząc pod nosem coś na kształt przeprosin, odeszła.
- A jej co jest? - zapytał zdumiony Nott. Pansy jednak ze ściśniętym gardłem obserwowała oddalającą się sylwetkę przyjaciółki. Już dawno zauważyła, że Astoria źle reaguje na jakąkolwiek bliskość, co odrobinę drażniło pannę Parkinson.
- Nie wiem.
- Nie wiesz - powtórzył głucho Teodor. - Spędzasz z nią każdą wolną chwilę. I nie wiesz.
- Nie, nie wiem! - wysyczała wściekle Pansy. Ostatnie czego potrzebowała, to dociekliwy Teo. Zdążyła poznać go na tyle dobrze, że wiedziała, że nie odpuści, dopóki się nie dowie, dlaczego Astoria tak reaguje.
Pansy nie chciała żeby wiedział.
Za czasów, gdy Draco z upodobaniem dręczył każdą słabszą od siebie osobę, to właśnie Teodor był mistrzem obserwowania, czego ktoś się najbardziej boi i dlaczego reaguje w określony sposób. W przeciwieństwie do Malfoya, mistrza niszczenia ludzkiej psychiki, Teodor posiadał ludzkie uczucia, co pozwalało mu na dogłębne zrozumienie każdej osoby. Miał łatwość nawiązywania kontaktów, był inteligentny, dobrze słuchał i przełamywał bariery, a uroczy wygląd i uśmiech łobuza jedynie mu w tym pomagały.
A gdy tylko dotarł do prawdziwego "ja" ofiary Malfoya...
Odchodził.
I nikt nigdy nie miał pretensji, bo przecież on nic nie zrobił. Nikt nawet nie zauważył. Każdy potencjalny wróg Dracona po konfrontacji z blondynem zamykał się w sobie, chronił "siebie", nie chcąc nikogo dopuścić, nie chcąc rozmawiać ani dać sygnału, że nie jest dobrze. Nie zwracał uwagi, że Teodora przy nim nie ma, że kogoś brakuje, że nikt nie słucha.
Teraz Teo postanowił poznać Pansy.
Zawsze byłą głupią idiotką uczepioną ramienia Draco. Oceny miała dobre, jednak nie grzeszyła ani inteligencją ani empatią.
Z dnia na dzień stała się dziewczyną. Pokazała, że ma własne życie, odpuściła Malfoyowi, okazała obojętność, pomogła tej całej Black, nawet nie zwyzywała Weasleya mając ku temu świetną okazję.
Żaden człowiek nie jest w stanie się tak zmienić z dnia na dzień, nikt, nigdy!
Albo panna Parkinson przez tyle lat udawała idiotkę, albo miała rozdwojenie jaźni. A Teodor za wszelką cenę chciał się tego dowiedzieć.
- Masz ochotę na spacer?
Pansy zmarszczyła brwi i zerknęła na chłopaka. Miała ochotę pobiec za Astorią i być przy niej, ale... Astoria raczej tego nie chciała. Nie chciała Pansy.
- Jasne, co mi tam.
Hermiona wpatrywała się pustym wzrokiem w pergamin. Dziękowała teraz samej sobie, że zawsze była odpowiedzialna i wszystkie prace, nad którymi męczyli się siódmoklasiści, ona miała już skończone. Jednak zamiast korzystać z chwili wytchnienia, odpocząć, udać się do biblioteki, ona siedziała nad podrzuconym jej przez Cecilie planem Malfoy Manor i próbowała wszystko ułożyć tak, by nikt nie ucierpiał.
Nawet nie wiedziała dlaczego to robi. To Malfoy powinien się tym zająć, nie ona. Ona powinna mieć wszystko gdzieś, przecież zrobiła wystarczająco dużo, dała mu nadzieję, powiadomiła Zakon, przekonała członków, aby udzielili wsparcia. Teraz jeszcze miała być mózgiem operacji?...
Westchnęła ciężko i zatkała uszy. Pokój Wspólny Gryfonów nie był najlepszym miejscem do obmyślania takich rzeczy, jednak nie mogła pracować w Pokoju Prefektów, przecież obiecała Raven, że Draco się nie dowie o jej pomocy.
Umieściła Harrego, Kingsleya i bliźniaków przy głównym wejściu, Rona i Billa postanowiła ustawić na tyłach domu. Wiedziała od Raven, że Blaise, Cecilie i sama DeGraw również chcą pomóc, więc całą trójkę postanowiła wprowadzić na pierwsze piętro rezydencji. Przy wejściu do piwnicy ustawiła natomiast siebie, Angelinę i państwa Weasley. Ginny wraz z Charliem mieli stać w ogrodzie, a reszta członków Zakonu rozproszyć się po domu, aby trzymać się jak najbliżej Narcyzy Malfoy. Teraz pozostawało im tylko zrobienie Eliksiru Wielosokowego, ale to zostawiła już nauczycielom. Również sam fakt, że nie wiedzieli w kogo się przemienią niczego nie ułatwiał. Nie będą znali swoich wymiarów ani ciał, ciężko będzie im poruszać się naturalnie, przynajmniej na początku. Co prawda Harry, Ron oraz Hermiona mogli przyjść we własnej postaci, byli przecież Złotym Trio, a Lucjusz Malfoy musiał pokazać, że całkowicie zmienił stronę i wychwala Wybrańca jak wszyscy czarodzieje. Jednak co z resztą?...
Draco oraz Blaise musieli pojawić się we własnych postaciach, co sprawiało dodatkowy problem, ponieważ wtedy ich rodziny od razu dowiedzą się o zdradzie Ślizgonów. Nie mogli jednak się przemienić, ich obecność była obowiązkowa.
- Co robisz? - zapytał Harry, dosiadając się do przyjaciółki.
- Em, ja... Wypracowanie... Bo wiesz, Snape i w ogóle... - Przestraszona Hermiona próbowała jak najszybciej pochować pergaminy z planami, jednak te spadły na podłogę. Uczynny Potter podniósł je i uniósł wysoko brwi. Hermiona przełknęła nerwowo ślinę, widząc jak przyjaciel uważnie studiuje jej plan.
- Powinnaś zamienić miejscem Penelopę Clearwater. Wiesz, że ona i Cho się nienawidzą. Chcemy pomóc uwolnić Narcyzę Malfoy a nie gasić kolejny pożar.
Hermiona uśmiechnęła się, gdy przypomniała sobie wielką kłótnię dwóch byłych Krukonek.
- Ale jak je pozamieniać?...
- Penelopę ustaw w środku, na sali, najlepiej gdzieś na środku, ona przecież idealnie czuje się podczas takich przyjęć, więc sobie poradzi. Cho zostaw na podwórku, ale nie w ogrodzie, tam jest Ginny.
Hermiona machnęła różdżką i nazwiska pozmieniały swoje miejsca.
- Dziękuję.
- Nie masz za co. Tylko... dlaczego to robisz? Myślałem, że twoja pomoc dla Malfoya ograniczyła się do powiadomienia Zakonu o jego sytuacji. No, chyba, że poprosił cię o to...
- Nie - przerwała gwałtownie Hermiona. - To dlatego że...
Malfoy z nią rozmawiał. Nie wyzywał jej już. Potrafił dyskutować z nią na temat transmutacji, żywo tłumacząc działanie poszczególnych zaklęć. Dalej z niej kpił, chociażby z powodu historii magii, jednak nie robił tego w ten sam, wyrachowany i zimny sposób, co kilka lat temu. Tolerował jej milczenie, nie krytykował, gdy nie odpowiadała mu, zajęta kolejną książką. Nie przeszkadzał podczas pisania wypracowań, usuwał się gdy trenowała zaklęcia na poduszkach. Zastosował się do jej prośby i jedynymi dziewczętami jakie go odwiedzały były Cecilie i Raven. Od czasu do czasu zapraszał Blaise'a, jednak nigdy nie nabijali się z niej. Wręcz przeciwnie, czasem nawet pytali ją o zdanie podczas kolejnej błahej sprzeczki. Potrafił rozszyfrować każdą jej minę, wiedział kiedy potrzebuje ciszy i spokoju - zostawiał ją wtedy samą, zamykał się w sypialni bądź wychodził. Potrafił też zostać przy niej, siedząc na kanapie, wpatrując się w ogień i milcząc. Rzadko się uśmiechał, czasem drgały mu jedynie kąciki ust, nigdy też nie wpuścił jej za bardzo do swojego życia, jednak podczas wieczornych rozmów, gdy żadne z nich nie mogło zasnąć, ukazywał jej prawdziwego siebie. Nie opowiadał wiele o dzieciństwie, jednak pozwalał jej domyślać się jakim jest człowiekiem. Był przy niej, gdy odeszła babcia. Był podczas pogrzebu. Nie obrażał jej rodziców. Był inny niż kiedyś.
- To dlatego, że zobaczyłam w nim człowieka.
Zakazany Las nie był przyjemnym miejscem, zwłaszcza nocą. Ciemne drzewa kołysały swoimi wierzchołkami, przypominając tym samym atakującego węża. Chwiały się na boki, by po chwili opaść niżej i ugodzić ofiarę. Trawa wydawała z siebie nieprzyjemne dźwięki pod ciężkimi, czarnymi butami. Odgłos szurania niepokoił zwierzęta, które uciekały wgłąb lasu. Jedynie kilka stworzeń przypatrywało się w dwa ludzkie ciała. Ich oczy świeciły w ciemnościach, przez co wyprostowany mężczyzna oddychał szybko, czując strach.
- Psia robota - warknął gniewnie i machnął różdżką. Ziemia zaczęła przemieszczać się, aż w końcu jego oczom ukazał się pokaźny dół. Z obrzydzeniem wypisanym na twarzy mężczyzna kopnął ciało młodej kobiety. Z jej ust wydobył się jęk. - Zamknij mordę!
Ciało z głuchym uderzeniem opadło na dół.
Machnięcie różdżką.
Ziemia osuwająca się na swoje miejsce.
Cichy szept.
- Błagam, ja przecież żyję...
Ziemia dokładnie usypana, nic nie widać, nic nie odstaje.
Trawa porusza się, kołysze smętnie, opłakuje.
Drzewa w geście szacunku pochylają swoje wierzchołki ku ziemi, igły i liście sypią się na dół niczym łzy.
Mężczyzna rozgląda się obojętnie i kieruje różdżkę w niebo.
- MORSMORDRE!
Szybkie kroki, szelest gałęzi, mężczyzny nie ma.
W zamku zapalają się wszystkie światła.
Słychać okrzyki przerażenia.
Chatka gajowego jest oświetlona zielonym strumieniem światła, a nad Zakazanym Lasem widnieje czaszka, z której ust wychodzi wąż. Szpecą niebo, wywołują łzy, rozpacz, strach, wydobywają na zewnątrz najgorsze wspomnienia.
Blaise Zabini ze wszelkich sił starał się kontrolować oddech. Walczył z każdym wspomnieniem, zaciskał zęby, nie mógł krzyczeć. Nie wytrzymał jednak, wybiegł z Pokoju Wspólnego i biegł korytarzami, popychając przerażonych, zapłakanych uczniów. Obracali się za nim, pocierali obite ramiona, prychali wściekle lub krzyczeli z przerażenia. Nikt go nie poznał, w biegu był anonimowy, nie był już Blaisem Zabinim, panem Slytherinu. Przerażenie wyzierało z jego oczu, twarz była wykrzywiona, emanowała bólem. Jeden znak, jedna noc, jedno machnięcie różdżką.
Nigdy w życiu nie płakał, podobno nawet jako dziecko jedynie krzyczał. Płacz był dla ofiar, on nie był ofiarą.
On tylko miał ofiary.
Wydawało mu się, że w jego żyłach nie płynie już krew. Z każdym jego krokiem przypływał przez nie jedynie ból ; zaciskał zęby, z trudem łapał oddech, wielka gula w gardle nie pozwalała na swobodny przepływ powietrza. W głowie huczało, myśli odbijały się nieskładnie od siebie, krążyły, siały zamęt.
Śmiech, krzyk, ból, śmiech.
Zawsze był ten śmiech, a po śmiechu było zielono. Bo to przecież takie zabawne, takie cudowne, gdy wiesz, że wszystko zależy od ciebie.
Dotarł do Sowiarni, gdzie opadł na brudną podłogę i zamknął oczy.
Jest ciemno, zimno, lochy nie są przyjemnym miejscem. Zewsząd dochodzą krzyki, ból, płacz, śmiech. Okrutny, zimny śmiech, przyprawiający o ciarki. Pachnie tu zgnilizną. Rozkładającym się ciałem. Uryną. Grzybem.
Zaraz zwymiotuję. Nie wytrzymam, zwymiotuję, a potem umrę, jestem za słaby, jestem... Nie wiem, gdzie jestem, kim jestem. Wiem jaki mam być, ale nie mogę taki być. Każda cząstka mego ciała, mój umysł, wszystko!, buntuje się przeciwko temu. Trzęsę się, mój oddech przyspiesza, wciągam nosem smród pomieszczenia, nie mogę tu być! Słyszę piski, to musi być mysz. Mała mysz, nic nie znacząca na tym świecie. Ta mysz nie ma mocy, nie umie mówić, nie czuje, nie może czuć! Bo gdyby mogła... Kim on by był? Obserwator cierpienia, nie chcący go, jednak nie robiący nic, by pomóc. Nie mógł przecież pomóc. Instynkt przetrwania, mówili. Jesteś silny, przeżyjesz, oni nie, oni są słabi, są nic nie warci, są niczym, nędznymi szmatami tego świata. Nikt nie potrzebuje szmat, szmaty nie cierpią, nie czują, nie myślą. Po protu, trafia im się moc, na którą nie zasługują, nie są jej warci, muszą ją zwrócić. Ale jest tylko jedna możliwość zwrotu.
Szmaty nie czują. Nie mogą czuć, są na to za głupie, nie są warte, aby odczuwać cokolwiek. Jednak... Krzyczą. Ich brudne twarze są we łzach, oczy wpatrują się w oprawców. Jeśli nie czują, to dlaczego?...
"Patrz, Blaise. Patrz, oni na nic innego nie zasługują."
Błagalne spojrzenie. "Ratuj mnie" , "Błagam!". Czyjaś dłoń unosi różdżkę.
To moja dłoń. Poznaje ją. Moja różdżka, drży. Kieruje się między fiołkowe oczy, w których gaśnie ostatni płomyk nadziei. Marszczę brwi. Płomyk... Płomyki nie mogą gasnąć. Ich w ogóle nie powinno być, podobno nie czują!, nie mogą mieć płomyków.
On gaśnie.
" Błagam..."
- Zabij, Zabini. Zabij!
Płomyk życia znika, oczy zamykają się, głowa uderza o zimną posadzę.
Huk. Nikt go nie usłyszał, nikt nie zwrócił uwagi, a przecież to był huk, głośny, rozsadzający czaszkę. Głowa uderzyła o posadzkę, głośno, mocno, krew wypływa przez ucho, dlaczego nikt nie patrzy?! Śmieją się, są gdzieś obok, nie słyszeli, dlaczego nie słyszeli?! Czemu nikt nie zwrócił uwagi, przecież ich też musiało to poruszyć, dźwięk uderzenia, jego mózg jest miażdżony. Odbija się echem w głowie. Tylko w jego głowie?... Nikt inny nie reaguje, myślał, że chociaż spojrzą, będą w szoku, powinni być, ale nie. Ktoś krzyczy, śmieją się. Nie powinni się śmiać, odgłos śmierci dalej pobrzmiewał przecież w jego uszach, mieszał się z wrzaskami. Śmiech nie pasował. Nie mógł pasować, przecież... Nie. To nie było śmieszne. To było... było... Nie! Tego nie było. Nie stało się nic.
To nie był huk, to nie była głowa. To burza, na zewnątrz szaleje burza. Nie było fiołkowych oczu, nie było płomyka nadziei, on nie zniknął.
Jest ciemno, zimno.
- ...
- Morsmordre.
Zielone światło ukazuje innym moją twarz. Jest mi niedobrze, jestem blady, muszę plunąć, odejść stąd.
Nie mogę, muszę przejść w bok. Kolejne oczy, już bez nadziei. Niegdyś czysty błękit, teraz takie zimne, obojętne. Nie błagają o nic, nie chcą dalej patrzeć. Teraz ja błagam.
Wybacz mi.
Ratuj mnie.
Błagam.
____________
Miałam nadzieję, że uda mi się opublikować to wcześniej, no ale... Matematyka.
Następną część mam w większym stopniu zaplanowaną. Liczę na to, że pojawi się w pierwszej połowie sierpnia, może nawet w pierwszym tygodniu, jeśli jakoś zagospodaruję swój czas.
Mam nadzieję, że Wam się spodobało ;)
Trzymajcie się, do następnego!
Co tu się porobiło, o matko. ;_;
OdpowiedzUsuńCudny rozdział i czekam na kolejny!
~ Inek
O matko co to jest?? Nie wiem co mam o tym myśleć przynajmniej o końcówce. Nie za bardzo rozumiem ale wydaje mi się straszne!! Draco zmienił się w człowieka,takiego go lubię najbardziej. Cieszę się że nie kłóci się już z Hermioną, tylko dogaduje jako tako :D Ogólnie pochłonęła opowiadanie od razu bo jak zauważyłaś jestem tu nowa. Jak przeczytałam ten rozdział miała emocje naprawdę emocje, pierwszy raz. Zazwyczaj opowiadania chłonęłam obojętnie podobały mi się, ale były mi obojętne, twoje było takie że no brak mi słów nie wiem jak się mam wysłowić. Co do reszty rozdziału też genialne.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział.
Kiedy będzie??
wow, dziękuję, naprawdę! :)
UsuńRozdział pojawi się najpóźniej w pierwszej połowie sierpnia, ale mam nadzieję, że uda mi się szybciej :)